Jeszcze nie mamy porównania – bo był to nasz pierwszy „OBÓZ” ale jesteśmy pod wielkim wrażeniem. Na Obozie byliśmy na przełomie lipca i sierpnia tego roku. Od tamtej pory obiecywałam sobie, że napiszę posta podsumowującego nasz pobyt… ale wiecie jak to jest… za szybko mijają dni, tygodnie, miesiące…. i jakoś cały czas jest coś ważniejszego do zrobienia. Za 12 dni będziemy już z Adusią na kolejnym OBOZIE – dlatego chciałabym podsumować ten letni jeszcze przed naszym wyjazdem.
Jechaliśmy na miejsce jakieś 8 godzin. Droga nam minęła spokojnie. Ada obudziła się dopiero w Pile, jak się zatrzymaliśmy na stacji. Był to 24 lipiec – dzień urodzin Tatusia. W czasie postoju na stacji uczciliśmy urodziny Twixem – Adusi bardzo smakował.
To był jej pierwszy Twix w życiu!!!!!!! Mniam! Mniam!!!!! Nie śpieszyło nam się bo byliśmy prawie u celu ale wiedzieliśmy, że tak wczesnym rankiem jeszcze nikogo nie będzie w ośrodku. Ok. 8:00 rano dojechaliśmy na miejsce. Do ośrodka było nam ciężko trafić. Jechaliśmy przez jakąś mega dziurawą leśną drogę…. ale trafiliśmy. Oczywiście okazało się, że do ośrodka też można dojechać o wiele lepszą drogą której nawigacja nam nie pokazała. Na następny raz już będziemy wiedzieć.
Zacznę od ośrodka i warunków ogólnych.
Jak dla mnie Super!!! Ośrodek praktycznie w środku lasu, cisza, spokój, bardzo dużo miejsca na spacery. W wolnym czasie można poobserwować pasące się koniki na pastwisku lub przejść się ( w weekend) do okolicznych stawów hodowlanych, które w tygodniu są zamknięte. Na terenie stawów jest miejsce (taka kawiarnia), żeby sobie posiedzieć i nacieszyć oczy pięknymi widokami a także by zjeść sobie jakiś deserek i wypić kawkę ( niestety o tej kawiarni wiem tylko ze słyszenia bo Adusia tak nanikała z powodu upałów, że za bardzo nie mogliśmy się wybrać poza teren ośrodka – natomiast inni rodzice bardzo chwalili to miejsce). W ośrodku jest wszystko co można potrzebować. Pokoje są z łazienkami. Każda łazienka zaopatrzona była w płyn do mycia naczyń, gąbki do mycia naczyń (oczywiście nowe), wiadro i mop (z nową końcówką), sztućce, talerze i szklanki. Można było korzystać z pralki ( na monety – pranie wychodziło chyba 5 zł o ile dobrze pamiętam), suszarek, kuchenki mikrofalowej.
Jedzenie:
PYSZNE i BARDZO DUŻE PORCJE!!!
Pierwszego dnia dostaliśmy kartkę z menu na całe 2 tygodnie. Mieliśmy zaznaczyć co chcemy. Do wyboru było: Jedna opcja śniadania/ Na obiad Zupa a na drugie danie można było wybrać jedną opcję z trzech. Kolacja zawsze była do wyboru w wersji zimnej – czyli jakaś szyneczka, chlebek, ogórek i pomidorek lub w wersji ciepłej. Generalnie pozaznaczaliśmy wszystko jak należy ale i tak nie mieliśmy bladego pojęcia co dostaniemy następnego dnia bo przecież się tego nie zapamięta. Fakt faktem, że na drugie danie objazdu zawsze z mężem dostawaliśmy coś a la KOTLET. Był to albo kotlet klasyczny albo jakaś rolada panierowana – no generalnie zawsze mięso było panierowane i smażone. Uwielbiam kotlety więc pewnie zawsze zaznaczałam na menu Kotlet lub cokolwiek, co było go najbardziej przypomianiało :). MNIAM!!! Jedzenie było przywożone przez katering ale smakowało jak u mamy. Tak więc posiłki były przywożone. Zawsze o tej samej porze czekały na stole korytarzu. Każdy opisany numerem pokoju więc nikt nie mógł się pomylić. Choć jeden rehabilitant opowiadał, że na jednym obozie była „AFERA” bo ktoś wyjadł kotlety z 3 nie swoich posiłków” 🙂 A to dopiero 🙂 Tak więc Każde dziecko mialo różnie ustawione grafiki więc jak akurat miało wolne to szło sobie zjeść. Można było tylko przerzucić wszystko z opakowania styropianowego na talerz i do kuchenki mikrofalowej – sałatki były w oddzielnych opakowaniach.
Jedyne co mogło być uciążliwe to brak windy. Pokoje w głównym budynku i sala do Integracji sensorycznej były na piętrze. Jeżeli ktoś miał już większe dziecko, które jeździło na wózku to miał sprawę utrudnioną. Podjazd dla wózków oczywiście był ale żeby z niego skorzystać trzeba wyjść z budynku na parterze i przejść dożyć spory kawałek by wjechać do budynku podjazdem prowadzącym na drugie piętro budynku od drugiej strony 🙂 Trochę to zawiłe. Niby nic takiego przecież da się wjechać wózkiem ale jak pada deszcz lub śnieg to chyba nie jest to już takie fajne.
Jest też urządzenie na schodach – ale nie wiem dokładnie co to mogło być bo nikt tego ani razu nie użył. Wyglądało jak jakiś takli dźwig którym ewentualnie można wjechać na górę.
Jeżeli chodzi o terapeutów to wszyscy byli bardzo sympatyczni. Zajęcia były dość intensywne: oto nasz harmonogram.
W poniedziałki, środy, piątki:
8:00 – 8:30 – Hipoterapia
9:00 – 9:30 – Integracja sensoryczna
11:00 – 11:20 – Koordynacja wzrok – ruch
12:30 – 13:30 – Rehabilitacja ruchowa
13:35 – 13:45 – Magnetostymulacja
15:00 – 15:30 – Masaż suchy
15:30 – 16:00 – logopeda
W Wtorki, Czwartki i soboty:
12:30 – 13:30 – Rehabilitacja ruchowa
13:35 – 13:45 – Magnetostymulacja




Prawie za każdym razem zasypiała. Kilka razy zdarzyło się, że nie zdążyła zasnąć wtedy czekała ją nagroda na koniec – głaskanie końskich chrap 🙂 – Byście widzieli jej minę… pewnie myślała – takie ciepłe, ruszają się, trochę na nich włosów i ciepłe powietrze… co to może być 🙂 Pani Ewelina – terapeutka z Hipoterapii po prostu SUPER! Adusia bardzo ją lubiła 🙂











W niedziele mieliśmy wolne, więc udało nam się troszkę pospacerować i podrzemać.